O tym co najważniejsze…

Mamy wszystko pod kontrolą, wszystko poukładane, dzień rozłożony na czynniki pierwsze – z zaplanowaną przerwą na obiad, na ważne telefony.

Jednak czasami zdarza się coś, co sprawia, że przestają się liczyć cele, plany, finanse, a w tym – także rachunki, faktury, wierzytelności.

Jestem przekonana, że nikt nie ma w swoim grafiku zaznaczonej przyszłej daty z adnotacją, że tego dnia, o tej i o tej godzinie wydarzy się coś, przez co wszystkie inne problemy staną się nieistotne, a przynajmniej – zejdą na dalszy plan. Paradoksalnie – ciężka choroba (swoja lub najbliższej osoby) albo wypadek – może sprawić, że od tego momentu nasze życie będzie lepsze. Nie mam tu na myśli komfortu fizycznego – on zależy od dziesiątek zmiennych, ale psychiczny. Zaczynamy doceniać to, co mamy. Zazwyczaj wtedy dopiero odkrywamy, że mamy o wiele więcej do stracenia, niż nam się wydaje. I zaczynamy żyć. Może nie tak, jakby jutra miało nie być – bo to jutro istnieje, ale tak, jakby każdy dzień był naszym najważniejszym dniem.

Po co przejmować się pracą, skoro jedno zdarzenie może sprawić, że będziemy musieli spędzić poza nią długie tygodnie lub miesiące? I okaże się, że nie jesteśmy niezastąpieni – nasze firmy będą działały bez nas tak samo dobrze, jak z nami. W wielu przypadkach przepracowujemy się właśnie dlatego, że jesteśmy przekonani, że nikt lepiej tego nie zrobi. I bardzo często szokiem jest dla nas to, że zrobi – jeśli nie lepiej, to przynajmniej tak samo.

„Jeżeli czegoś nie da się zrobić, potrzebny jest ktoś, kto o tym nie wie – przyjdzie i to zrobi”

– parafrazując ten cytat – pod naszą nieobecność może się okazać, że naszą pracę można wykonać szybciej, lepiej, łatwiej – będąc w samym środku akcji popadamy w rutynę, przyzwyczajamy się do pewnych oczywistości, nie zauważamy już pewnych aspektów naszej pracy, którą można poprawić. Dla nas jest to chleb powszedni – dla kogoś wyzwania, do którego podejdzie inaczej niż my.

Po co przejmować się wierzytelnościami czy długami? W obliczu ciężkiego doświadczenia, to tylko kwoty – liczby. W porównaniu z liczbami z badań lekarskich, mało znaczące. Wierzytelność może odzyskać specjalna firma. A dług? Jasne, trzeba go spłacić, ale czy to jest najważniejsza rzecz na świecie?

Zauważyłam, że dłużnicy, których dotyka jakieś nieszczęście, zmieniają sposób rozmowy o spłacie długów. Zaczynają rozmawiać konkretniej. Oni wiedzą, że takie pojęcia jak „kiedyś”, „później”, „nie teraz” – nie mają żadnego znaczenia. Oni też mówili żonie, że „kiedyś” naprawią kran, że „później” pojadą do teściów na weekend. Oni też mówili swoim dzieciom, że nie pobawią się z nimi od razu – „nie teraz”. I dzięki takim doświadczeniom nagle ludzie zaczynają rozumieć, że to kiedyś, później – w ciągu zaledwie paru minut może się zmienić w nigdy.

Jeden z moich znajomych przeszedł niedawno zawał serca. Nie był w grupie ryzyka – nic nie pasowało do statystycznego „zawałowca”, ani niezdrowy tryb życia, ani problemy z nadciśnieniem czy cukrzyca, ani nawet wiek. Jedynie do czego można było się „doczepić” to poziom stresu – jednak sami Państwo wiecie, że dziś nie da się żyć bez stresu. Stwierdził on, że ten zawał serca to najlepsza rzecz, jaka mu się przytrafiła. Otworzyła mu oczy na wiele spraw, do wielu rzeczy podchodzi zupełnie inaczej. Zawał pozwolił mu na przewartościowanie swojego życia, zmianę priorytetów. Nie oznacza to jednak rzucenia pracy, rozwodu z żoną i zamknięcie się w tybetańskim klasztorze i oddanie się medytacjom do końca życia. Może maratonu już nie przebiegnie, ale za to więcej czasu spędzi z dzieckiem, nie będzie się przejmował „błahymi” sprawami, które wcześniej wydawały się niecierpiące zwłoki. Okazuje się, że można żyć inaczej, nie tracąc nic.

Nie potrzebujemy jednak do tego aż takich sytuacji. Zawsze jest dobry moment, by się zmienić. To nie prawda, że zmieniać się muszą jedynie ci, którzy robią coś złego, którzy nie żyją zgodnie ze swoim sumieniem. Jak w życiu zawodowym – choć nasze firmy działają bardzo dobrze, zawsze można coś poprawić, zmienić, zawsze można wprowadzić jakiś nowy produkt, udoskonalić już istniejący. Wydaje się to oczywiste, prawda? Więc dlaczego nie robimy tego w życiu prywatnym?

Bardzo często spotykam się z przenoszeniem praw rządzących gospodarką na grunt prywatny – na przykład porównywanie budżetu domowego do firmowego czy zasady zarządzaniem czasem. Bardzo rzadko jednak mówi się, by rozwijać siebie, tak jak rozwija się firmę, by dostosowywać się do warunków, z którymi przychodzi się nam zmierzać. Nie tylko wtedy, gdy musimy. Przedsiębiorstwo, które zmienia się tylko dlatego, że musi, raczej za długo nie pociągnie. Firma, by osiągnąć sukces powinna „móc”. Dzięki temu jej produkty będą wyznaczały trendy, to konkurenci będą „musieli”, a taka firma nie będzie odpowiadała na potrzeby konsumentów – będzie je kreowała.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *